9 stycznia 2016

Rozdział czwarty

Nie czułam się dobrze po krótkiej wymianie zdań ze swoim mężem. Następne dni również były dość ciche. Nie zamierzałam pierwsza wyciągnąć ręki zwłaszcza, że nie zrobiłam niczego złego. To nie była moja wina, że mój własny mąż ukrywał przede mną tak istotne fakty. Może byłabym w stanie to zrozumieć, gdybym była człowiekiem, który faktycznie nie byłby w stanie się obronić przed wiekową wampirzycą, ale do cholery byłam wampirzycą z siedmioletnim stażem. Na dodatek zostałam obdarzona niezwykłym darem. Potrafiłam doskonale obronić siebie, swoją córkę oraz rodzinę. Martwili się o mnie i byłam w stanie to zaakceptować, jednak w zamian oczekiwałam tego, że oni również w końcu zrozumieją, że jestem członkiem tej rodziny. To naprawdę było zaskakujące dlaczego jeśli było jakieś niebezpieczeństwo nikt nie nakazywał siedzieć w domu Esme, Rosalie czy Alice. Tylko zawsze mi. Miałam prawo czuć się przez nich odtrącona, a w ostatnim czasie nawet ignorowana. A to wszystko było zasługą mojego męża, który uważał mnie za dziecko.
Weszłam do naszego niewielkiego salonu, gdzie zastałam Renesmee. Uśmiechnęłam się mimowolnie na widok córki. Te lata minęły naprawdę szybko, a jedyne czego żałowałam to to, że nie dane było mi dłużej nacieszyć się córką. Nessie rosła naprawdę bardzo szybko, momentami miałam wrażenie, że aż zbyt szybko. Pamiętałam ogarniający mnie strach, że lada moment będę mogła stracić najważniejszą osobę w moim życiu. Nawet nie zorientowałam się kiedy moja dłoń wylądowała na idealnie płaskim brzuchu. Czasami brakowało mu ruchów maleństwa. I nie potrafiłam mieć jej za złe tego, że swoimi ruchami w każdej chwili mogła mnie pozbawić życia. Najważniejsze jednak było to, że wszystko się dobrze skończyło. 
- Chyba nie chcesz mi przekazać jakiejś szokującej wiadomości? - usłyszałam. Spojrzałam na dół na swoją dłoń, którą wciąż trzymałam na brzuchu. Zaśmiałam się i pokręciłam głową na boki.
- Nie, nic z tych rzeczy – powiedziałam od razu materializując się u boku córki. - Edward wyszedł? - zapytałam. Mijaliśmy się ciągle. Na swój sposób to było nawet dobre, bo nie potrafiłabym teraz z nim na spokojnie rozmawiać. Byłam uparta i jak najbardziej oczekiwałam przeprosin ze strony męża. Mógł na mnie patrzeć swoimi topazowymi oczami, ale ja i tak bym mu nie uległa. Tamta Bella, która była w stanie wybaczyć nawet największe błędy zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się zupełnie inna kobieta.
- Jakiś czas temu – odpowiedziała po dłuższej chwili milczenia. Renesmee westchnęła cicho. Przeczuwałam, że chce coś powiedzieć. Widziałam to po wyrazie jej twarzy, zbierała się do tego w myślach szukając odpowiednich słów. Robiła tak samo jak ja, jednak z tym, że wraz z wampiryzmem zyskałam możliwość ukrywania swoich emocji. Wydawało mi się, że minęło kilkanaście minut zanim moja córka zdecydowała się odezwać po raz kolejny. - Wiem, że nie powinnam się wtrącać w wasze sprawy, ale nie chcę, żebyście się cały czas kłócili. Ja... ciężko mi na was patrzeć, kiedy miniecie się w drzwiach i żadne z was się nawet nie odezwie. - wydusiła z siebie w końcu. Westchnęłam ciężko. Nie było dla mnie zaskoczeniem to, że wszyscy wiedzą co się między nami dzieje. W końcu zawsze byliśmy nierozłączni i ledwo można było nas od siebie oddzielić, a teraz kiedy jedno wchodziło do pokoju drugie uciekało. Spoglądałam na córkę zastanawiając się co powinnam jej odpowiedzieć, ale w tym momencie żadne słowa nie wydawały się być odpowiednie. Westchnęłam, wzrokiem uciekając w bok. Nie chciałam, żeby musiała się też martwić o nas.
- To nie jest takie proste, skarbie. - powiedziałam w końcu. - Potrzebujemy czasu, żeby między nami było jak dawniej. - dodałam. Chociaż tak naprawdę się obawiałam, że między nami może już nie być tak jak dawniej. Edward mi kłamał prosto w oczy i nie zawahał się ani na moment.
- W swoim czasie na pewno się pogodzicie. - powiedziała i posłała mi delikatny uśmiech. Cieszyłam się, że nie naciskała. Chociaż doskonale wiedziałam, że Renesmee nie kazałaby mi robić niczego na siłę. Nigdy nie chciałam, żeby moja córka była świadkiem tego jak między jej mamą i tatą jest źle. Chciałam, żeby miała dobre wspomnienia z rodzicami. Z drugiej strony była już dorosła i wiedziała znacznie więcej niż gdyby była mała. Łatwiej było jej w tym wieku wytłumaczyć pewne rzeczy. Spoglądałam na nią. Miałam ogromne szczęście, że pojawiła się w moim życiu. Gdybym zdecydowała się jednak na przemianę zaraz po ślubie nigdy nie miałabym przy sobie tej cudownej istoty, którą była Renesmee. W przeciągu sekundy otoczyłam ją ramionami. Wiedziałam jaką mam siłę, dlatego uważałam na to, żeby nie zrobić jej przypadkiem krzywdy.
- Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek cię skrzywdził. - powiedziałam, delikatnie gładząc ją po włosach. Mimo, że urosła dla mnie wciąż była małą dziewczynką o którą musiałam dbać. Bez względu na to ile lat by minęło nigdy nie mogłabym zostawić jej samej sobie.
- Wiem mamo. - odpowiedziała również się do mnie przytulając. Odsunęła się ode mnie po dłuższej chwili. - Jake chciał ze mną porozmawiać, nie masz nic przeciwko temu, żebym już poszła?
- Oczywiście, że nie. Idź i... nie zrozum go źle. - dodałam. Chyba domyślałam się po co Jake chciał z nią porozmawiać. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco, ale ja w odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami. Nie ja powinnam jej o tym opowiadać, a właśnie mój przyjaciel. To od niego zależało w jaki sposób Renesmee się dowie o wpojeniu. Osobiście na jego miejscu zrobiłabym to już dawno temu, ale nie miałam prawa do tego, aby wtrącać się w to co jest między nią i zmiennokształtnym. To były ich osobiste sprawy, które powinni rozwiązać we dwoje, bez niczyjej dodatkowej pomocy. Obserwowałam jak Nessie szykuje się do wyjścia. Na pożegnanie rzuciła mi tylko krótkie „cześć”. Drzwi trzasnęły, a jej już nie było w okolicy. Uśmiechnęłam się delikatnie. Chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że nadchodzą problemy miałam jedynie nadzieję na to, że przynajmniej moja córka nie będzie miała dodatkowych związanych z wpojeniem Jake. Zrozumie to, a przynajmniej miałam nadzieję, że bez problemu przyjmie do wiadomości to co chłopak chce jej powiedzieć. Doskonale pamiętałam swoją reakcję na to kiedy się dowiedziałam, że mój najlepszy przyjaciel sobie zaklepał na wieczność moją córkę. Przynajmniej mi przeszło po tych wszystkich latach, a zdecydowanie gorzej było z Edwardem, który wciąż nie był co do tego wszystkiego pewny.

Miałam zbyt dużo rzeczy na głowie. Chciałam dowiedzieć się paru rzeczy o Avalon i o wszystkim co z nią związane. Niezbyt wiedziałam do kogo powinnam się z tym wszystkim zwrócić. Prawie każdy w domu unikał tego tematu jak ognia, szeptali między sobą. Czułam się zawiedziona, ale chyba niewiele mogłam zrobić. Weszłam do salonu. Nie dało się nie dostrzec Rosalie. Wampirzyca stała przy wielkim oknie spoglądając w las. Jak zawsze wyglądała niesamowicie. Nigdy nie zazdrościłam jej urody, była naprawdę przepiękna i wiele ludzkich dziewczyn, a nawet wampirzyc mogło jej pozazdrościć wyglądu. Blondynka odwróciła głowę w moją stronę najpewniej, kiedy wyczuła że się na nią gapie. Uniosła brwi do góry, posyłając mi spojrzenie typu „czego chcesz?”. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że Rose jest chłodna. Nasze stosunki się nieco ociepliły po narodzinach Nessie. W pewnym sensie otrzymała to czego zawsze pragnęła. I nie miałam jej za złe tego, że tak lgnęła do mojej córki. Nawet teraz, kiedy była już dorosła. 
- Potrzebujesz czegoś? - zapytała odgarniając włosy na plecy. Czasami chyba wciąż mnie onieśmielała.
- Właściwie to tak. Co powiesz na to, żebyśmy się wybrały na polowanie? - zaproponowałam. Spokojnie będziemy mogły porozmawiać na temat Avalon, a ja nie będę się musiała martwić tym, że usłyszy nas ktokolwiek inny.
- Ktoś powiedział polowanie?
Wzniosłam oczy ku górze słysząc głos Emmetta. Powinnam chyba się spodziewać tego, że ktoś nas podsłucha i się wprosi na „babski” wypad. Westchnęłam ciężko, odwracając się w stronę wampira. Miał ciemniejsze oczy niż zwykle, a swoim optymizmem oznajmiał, że nie ma zamiaru się poddać i nawet jeśli mi się nie podoba to, że on chce iść i tak pójdzie. Zaraz w salonie pojawiła się cała reszta. Cudownie, nawet nie można niczego zrobić samemu! 
- Całkiem dobry pomysł. Dawno nie byliśmy na polowaniu – wtrącił Carlisle. Wysiliłam się na delikatny uśmiech w stronę teścia.
- Cudownie! - zapiszczała Alice klaszcząc kilka razy w dłonie. - A potem możemy zagrać w baseball! Akurat wieczorem zapowiadali deszcz...
- Mnie nie wliczaj do gry, nie mam humoru. - mruknęłam, a Chochlik posłał mi pełne grozy spojrzenie. Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami. Naprawdę nie miałam na to wcale ochoty. Tym bardziej, że wszyscy zepsuli mi plan. Edward pojawił się u mojego boku w ułamku sekundy. Złapał mnie za łokieć nieco przyciągając w swoją stronę.
- Wiem co planujesz. Rose nic ci nie powie. - mruknął mi do ucha. Przeklęta Alice! Zmrużyłam oczy odwracając się w jego stronę. Z każdym dniem, kiedy zwlekał z odpowiedzią na moje pytania drażnił mnie coraz bardziej i doprowadzał do szału. Pewnego dnia po prostu wybuchnę i się zdziwi. Nawet jeśli nie wyglądam to potrafię być niebezpieczna, racja? Jestem w końcu kobietą. Na dodatek wampirzycą, której się nie powinno wpieniać. Uśmiechnęłam się słodko do męża.
- To w takim razie zrobisz to ty, kotku. - odpowiedziałam i stanęłam na palcach,a by musnąć ustami jego policzek. Z pewnością wybiłam go tym ruchem z równowagi, ale właśnie o to mi chodziło. - Jeśli wszyscy są gotowi to moglibyśmy już iść. Chodź Emmett.
Chłopak uśmiechnął się do mnie szeroko, a po chwili znalazł obok mnie i brata. 
- Sorry, Edek. Kradnę ci żonę. - wtrącił. Zdecydowanie wolałam teraz przebywać w jego towarzystwie niż przy swoim mężu. Wzruszyłam lekko ramionami i wyszłam razem z brunetem z domu. Zaczekaliśmy przed domem na resztę, a kiedy wszyscy byliśmy już gotowi razem pobiegliśmy w znaną sobie stronę. Zerkałam co jakiś czas w stronę blond wampirzycy zastanawiając się czy będę miała okazję do tego, aby z nią porozmawiać. Ostatecznie jednak zrezygnowałam z tego pomysłu. Znajdę kogoś innego do opowiedzenia mi wszystkiego o tajemniczej Avalon.


Hayley
Długo myślała nad tym czy dobrze robi. Doskonale wiedziała, że sama sobie nie poradzi i będzie potrzebowała pomocy kogoś równie silnego co wilkołaki. Nie miała właściwie wyboru i musiała poprosić Cullen'ów o pomoc. Tu zresztą nie chodziło tylko o to czego ona chce, ale także i o nich. Jeśli nie wiedzieli co się zaczyna dziać byli w ogromnym niebezpieczeństwie, a ona miała tylko nadzieję na to, że nie będzie musiała im tłumaczyć od początku wszystkiego. Byli doświadczeni w walce z wrogiem, więc teraz też nie powinni mieć problemów ze zrozumiem tego, że ich pomoc w tej sytuacji jest nieunikniona. Zresztą nawet jeśli im się to nie podobało byli w pewien sposób połączeni z Avalon. 
Żal było jej opuszczać rodzinne miejsce, ale nie miała wyboru. Musiała znaleźć jak najszybciej swoją siostrę. A raczej ją uratować. 
Hayley śledziła wzrokiem tak dobrze znane sobie miejsce. Wilkołaki były rzadkością, a te którym się udało przeżyć miały naprawdę wiele szczęścia. Rozkaz Kajusza zabił wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób mogli być spokrewnieni z nią czy Honey. Ciągle drżała o życie swojej młodszej siostry. Miała przecież niecałe osiemnaście lat. Nie powinna być wplątana w ten cały nadnaturalny świat. Dziewczyna przygryzła delikatnie wargę, kiedy wyczuła za sobą pewną osobę. Przymknęła oczy czując na ramionach męskie, silne dłonie. Tego też z całą pewnością będzie jej brakowało. Oparcia w mężczyźnie, który od dłuższego czasu stał się jej naprawdę bliski. Jakby tylko mogła zabrałaby go ze sobą, ale ta walka go nie dotyczyła. On miał być bezpieczny i na nią czekać, aż wróci do domu wraz z siostrą. Odchyliła głowę do tyłu, żeby spojrzeć na mężczyznę. 
- Będę tęskniła. - powiedziała cicho i niepewnie. A to zupełnie do niej nie pasowało. Sama nie wiedziała jaki wpływ ma na nią Anthony, ale przy nim była zupełnie inną osobą. Cieszyła się, że to właśnie on stanął jej na drodze. Okazał jej wiele zrozumienia i nie odrzucał. Był, kiedy potrzebowała kogoś przy sobie. I ze wzajemnością. Wiedziała jak patrzy na obrączkę, którą nosił na szyi na łańcuszku i wcale nie miała mu za złe tego, że tęsknił za żoną, która po prostu znalazła się w złym miejscu o złym czasie. Ludzie mieli to do siebie, że można było zabić ich o wiele łatwiej niż wilkołaki czy zmiennokształtnych. Mężczyzna pomógł jej wstać i przyciągnął ją do siebie chowając w swoich ramionach.
- Jakbym z tobą pojechał to byś za mną nie tęskniła. - odpowiedział. Kobieta pokręciła głową na boki.
- Nie mogę cię tak narażać. Zgodziłeś się poza tym zostać. - przypomniała mu, nieco się od niego odsuwając. Chciała mu spojrzeć w oczy, ale skutecznie unikał tego, aby spojrzeć w dól. Hayley westchnęła ciężko. - I nawet nie myśl o tym, żeby za mną podążać. To jest moja „misja” do wypełnienia. Ty musisz zostać tutaj i pilnować, żeby nikomu nic się nie stało.
- Jest ze mną jeszcze Robert, poradziłby sobie beze mnie.
- Powiedziałam nie. Koniec dyskusji. Zostajesz tu. - warknęła. Czasami się dziwiła jakim cudem mężczyzna mający prawie czterdzieści lat z taką łatwością słucha się dwudziestopięciolatki. Oczywiście nie zamierzała dłużej na ten temat myśleć. Najważniejsze dla niej było to, aby został bezpieczny. Wiedziała, że gdyby pozwoliła mu się ze sobą zabrać byłby, aż nadto opiekuńczy, a ona naprawdę nie potrzebowała żadnego opiekuna. Położyła dłoń na jego policzku, który był pokryty kilkudniowym zarostem. - Postaram się wrócić szybko. Obiecuję.
Ujął jej dłoń i musnął jej wierzch swoimi ustami. Doskonale wiedział, że będzie mu jej tutaj brakowało, ale tak naprawdę nie miał prawa do tego, aby wtrącać się w to co Hayley chce robić. Poza tym wiedziała jaka jest, nawet jakby próbował dziewczyna nie pozwoliłaby mu na to, żeby się wtrącił. 
- Jak sądzę nie mam wyboru? - zapytał.
- Wybacz, ale nie tym razem. Zobaczysz, że szybko wrócę. - powiedziała i się do niego przytuliła. Zadrżała czując jak przesuwa dłońmi po jej plecach. - Tylko niech się żadna nie przyczepi, bo wydrapię oczy. - zagroziła z cichym i niewinnym śmiechem, który zupełnie nie był podobny do pewnej siebie Hayley.
- Bądź spokojna.

Lot z Maine do Seattle okazał się być całkiem przyjemny. Przez cały lot rozmyślała o wszystkim co się wydarzy w ciągu następnych tygodni, a może i nawet miesięcy. Chciała jak najszybciej wrócić w rodzinne strony oczywiście już razem ze swoją siostrą. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby cokolwiek się jej stało. Na lotnisku wszystko poszło sprawnie. Nie zabrała ze sobą zbyt wielu rzeczy, bo tego nie potrzebowała. Zresztą jakby czegoś potrzebowała będzie mogła dokupić na miejscu. Wyciągnęła z kieszeni telefon, obiecała Anthyony'emu, że od razu po przylocie od niego się odezwie. Wystukała kilka zdań na telefonie, a kiedy wysłała wiadomość wsunęła z powrotem do obcisłych jeansów. Zacisnęła dłoń na niewielkiej czarnej torbie i ruszyła w stronę wyjścia. Przed lotniskiem rozglądała się za taksówką, która mogłaby ją zabrać do Forks. Z pewnością kierowca będzie chciał trochę kasy, bo jednak miasteczko było dość daleko od Seattle, ale i na taką opcję była przygotowana. Znalezienie taksówki nie okazało się być dość trudne. W końcu siedziała w ciepłym aucie, przeczesując palcami wilgotne włosy. 
- A więc, gdzie zmierzamy? - zapytał kierowca spoglądając na nią w lusterku. Hayley powoli podniosła wzrok.
- Forks. Zapłacę dopiero jak będę na miejscu. - powiedziała szybko zanim mężczyzna mógłby zmienić zdanie. Nie uśmiechało się jej spędzić z kimkolwiek obcym trzech godzin w aucie, ale nie miała innego wyjścia. Może powinna załatwić coś swojego, żeby nie musiała ciągle jeździć samochodami. W drodze słuchała muzyki, żeby jakoś zabić czas. Zastanawiała się też czy nie powinna może pojechać najpierw do Jacoba. Chłopak nie był przygotowany zbytnio na jej wizytę, a ona chciała jak najszybciej przeciągnąć Cullen'ów na swoją stronę. Właściwie nie będzie musiała tego robić. Wystarczy, że im wszystko opowie to z pewnością zgodzą się jej pomóc. A nawet jeśli nie będą chcieli tego zrobić... cóż prędzej czy później przyszliby prosić o pomoc. Wiedziała, że tak by było. Avalon nadchodziła, a wraz z nią równie niebezpieczne istoty. Nikt właściwie nie zdawał sobie sprawy z tego jakie grozi im niebezpieczeństwo jeśli nie będą przygotowani na atak uroczej wampirzycy, która była gotowa poświęcić wszystko i wszystkich byle tylko dostać to czego chce.
Nie wiedziała, gdzie dokładnie mieszka rodzina wampirów. Poprosiła więc taksówkarza, żeby ją wysadził przed miastem. Nie ukrywał zdziwienia zwłaszcza, że w tym czasie zdążyło się rozpadać na dobre. Rozliczyła się z mężczyzną i wysiadła z samochodu. Rozłożyła ogromną czarną parasolkę. Jako wilkołak nie odczuwała chłodu, a deszcz nie robił jej różnicy, ale jednak mimo wszystko musiała zachować pozory. Poza tym nie chciała się pokazywać w ich domu jak zmokła kura. Nogi same prowadziły ją przed siebie. Nie miała pojęcia czy idzie w dobrym kierunku. Po prostu szła, nie zastanawiając się nawet nad tym, gdzie trafi. Skręciła w ścieżkę, która była ledwo widoczna. W momencie, kiedy jej oczom ukazał się dość sporej wielkości biały dom uśmiechnęła się. Prawdopodobnie trafiła na miejsce. Tak naprawdę niewiele o nich wiedziała, ale to jej wcale nie powstrzymywało przed tym, żeby sprawdzić kto jest właścicielem domu. Jednak jak tylko podeszła bliżej od razu uderzyła w nią niezwykle słodka woń wampirów. Hayley zmarszczyła nieco nos. Będzie musiała jakoś wytrzymać. Zapach jej nie odrzucał, aczkolwiek jak dla niej był stanowczo za słodki. Przebywając przez ostatnie kilka lat w towarzystwie wilkołaków zdążyła się przyzwyczaić do piżmowego zapachu. Szła spokojnie, stanęła przed drzwiami i miała już zapukać, kiedy zorientowała się, że nikogo nie ma. A to nawet lepiej. Nacisnęła klamkę, a drzwi o dziwo okazały się być otwarte. Dziewczyna uśmiechnęła się zadowolona z siebie i weszła do środka. Było tu znacznie cieplej niż na zewnątrz. Podeszwy butów wytarła wcześniej o wycieraczkę. Nie chciała za sobą zostawiać żadnych śladów. Była ciekawa ile minie czasu zanim pojawią się właściciele domu. 
Ruszyła do salonu. Mieszkanie było urządzone skromnie, aczkolwiek mogła się domyślić, że wszystkie rzeczy są z górnej półki. Hayley położyła swoją torbę na podłodze obok kanapy, która była obita białą skórą. Przeszła się po salonie przyglądając się wszystkiemu. Może to było niegrzeczne, ale ona nigdy nie należała do tych grzecznych i uroczych dzieci, które się słuchają mamy czy taty. Ona ich nie miała, więc nie miał jej też kto wychować. Po kilku minutach kręcenia się bez celu po pomieszczeniu opadła w końcu na kanapę, zakładając nogę na nogę. I z niecierpliwością czekała na pojawienie się wampirzej rodziny.

2 komentarze:

  1. Hej ;3
    No w końcu :D Miałaś wenę i wykorzystałaś ją dobrze, co oczywiście jak najbardziej mi odpowiada. Rozdział pochłonęłam błyskawicznie, a już zwłaszcza perspektywę Hayley na którą czekałam i którą już uwielbiam.
    Edward zawsze był dupkiem, przynajmniej w moim odczuciu, więc bardzo cieszy mnie to, jak Bella go traktuje. Należało mu się, bo ta nadmierna opiekuńczość... Ech, chyba kiedyś o tym już pisałam, ale powtórzę: cieszę się, że tak przestawiłaś charakter Bells, tym bardziej, że nie wyszło to ani sztucznie, ani jakkolwiek naciąganie – wampiryzm i macierzyństwo ją zmieniły, więc walczy o swoje. Edward lepiej niech szybko to zrozumie, bo inaczej źle mu wróżę ;P
    Podobał mi się ten opis z Nessie i Bellą na górze :D To, jak ona myśli o córce... No, uwielbiam takie klimaty. Poza tym jestem ciekawa reakcji na wpojenie, tym bardziej, że kundla nigdy nie tolerowałam i liczę, że nie będzie między nimi tak słodko ^^
    Nie mam pojęcia, dlaczego Cullenowie są tacy uparci. To znaczy... Czy tam nikt nie uważa, że Edek przesadza z takim traktowaniem żony? Powinien jej powiedzieć prawdę, a nie zachowywać się w ten sposób. Dziwię się, że nikt nie chce z nią porozmawiać, zupełnie jakby pan złotooki miał wpływ na cały klan – i to łącznie z Rose, która w normalnych warunkach zrobiłaby mu na złość. Liczę, że Bella tak czy inaczej dowie się wszystkiego, tym bardziej, że w końcu pojawiła się Hayley.
    Ach... Anthony. Podoba mi się to, co jest między nią a nim, nawet jeśli to tylko chwila. Coś w tym mnie oczarowało, tak jak i w myśleniu Hayley o siostrze, którą pragnie ocalić. Szykuje się coś wielkiego, a ja już niecierpliwie czekam na rozwiązanie tej sytuacji.
    Końcówka mnie rozbawiła, ale to właściwie bez powodu – Hayley zwiedzająca dom skojarzyła mi się ze Złotowłosą w domu trzech misiów ;P "Ktoś korzystał z naszej wycieraczki! Ktoś siedzi na naszej kanapie" ^^
    Czekam na kolejny, bo – mam nadzieję – wena Cię nie opuści :D Nie żałuję, że rozdziału nie było w grudniu, bo ostatecznie wyszedł cudnie i wiem, że pisało Ci się go przyjemnie ^^
    Czekam i życzę dużo weny,
    Nessa ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej:D
    Nie wiem sama co mam ci napisać:D
    Przyjemnie mi się czyta historia coraz bardziej intrygująca:D
    Weny życzę:D
    Pozdrawiam Choi:D

    OdpowiedzUsuń